Relacja porodowa z narodzin naszej pierwszej córeczki
Róży Marii
EWA:
Długo zastanawiałam się nad miejscem narodzin naszego dziecka. Wiedziałam, że chcę urodzić siłami natury, razem z mężem i w warunkach możliwie najbardziej naturalnych. Nie chciałam rodzić w szpitalu z wielu przyczyn, m.in. ze względu na traktowanie kobiety rodzącej jako kolejnej pacjentki, obecne w szpitalu bakterie i obowiązujące w naszym kraju procedury szczepienia niemowląt. Poza tym bałam się, że w szpitalu zostanę przykuta do łóżka i będę zmuszona rodzić nienaturalnie w pozycji leżącej, a nie tak jak chciałam w wodzie.
Dlatego wybrałam Dom Narodzin im. Św. Rodziny w Łomiankach. I to był bardzo dobry wybór. Mieliśmy z mężem kontakt telefoniczny do dwóch przypisanych mi położnych. Dom Narodzin był przygotowany na mój poród 24 godziny na dobę od dwóch tygodni przed wyznaczonym terminem porodu i miał być w gotowości do dwóch tygodni po wyznaczonym terminie, co dawało mi komfort psychiczny, że nie będę musiała czekać w kolejce na przyjęcie mnie. W tym czasie to na mnie i na moje dziecko czekano, a nie jak w szpitalu, gdzie to ja bym musiała czekać na izbie przyjęć na wolną salę lub pokój. Wcześniejsza kwalifikacja do Domu Narodzin pozwoliła mi ominąć całą procedurę przyjęcia obowiązującą w szpitalach. Po przyjeździe prawie od razu mogłam wejść do przygotowanej wanny z ciepłą wodą. Możliwość urodzenia dziecka w wodzie, na czym bardzo mi zależało i zaangażowanie położnych i Państwa Ekielskich - właścicieli Domu Narodzin sprawiły, że nie żałuję podjętej decyzji.
Termin porodu miałam wyznaczony na 24.05.2016. Im bliżej było tego dnia, tym więcej o nim myślałam. W niedzielę 22.05.2016 poszliśmy z Pawłem do Parku Sowińskiego, gdzie odbywał się Wolski Korowód – coroczna impreza na Woli. Spacerując pomiędzy różnymi stoiskami nagle poczułam, że mam mokro między nogami. Szybko wróciliśmy do samochodu i pojechaliśmy do domu. Nie było to jeszcze nic niepokojącego, żadnych skurczy nie czułam, był to sączący sie czop śluzowy. Zadzwoniłam do położnej Agnieszki Ryczek i poinformowałam ją o tym. Wiedziałam, że po odejściu czopu śluzowego, poród może zacząć się za chwilę, co przy pierwszym dziecku jest mało prawdopodobne, albo równie dobrze za 2 tygodnie. Agnieszka to potwierdziła i poprosiła, by ją informować, jeśli zacznie się dziać coś więcej. Byłam trochę niespokojna, bo wiedziałam, że ten kluczowy moment porodu zbliża się wielkimi krokami.
Tego dnia wieczorem koleżanka z pracy napisała mi smsa z pytaniem czy już urodziłam, na co ja odpisałam, że jeszcze nie i że choć wyznaczony termin jest już za 2 dni, to poród może być jeszcze do ok. 2 tygodni później. Ostatniego smsa pisałam bujając się na piłce i dokładnie wtedy zaczęłam odczuwać pierwsze, delikatne skurcze. Powiedziałam o tym Pawłowi i dodałam, choć sama w to nie do końca wierzyłam, że chyba dziś urodzę. Przez cały ten czas skakałam na piłce i myślalam, że odczuwane przeze mnie bóle to tzw. skurcze przepowiadające, które mogą pojawiać się na ok. 2 tygodnie przed porodem. Tak więc myślałam, że do porodu mam jeszcze trochę czasu, tym bardziej, że to pierwsza ciąża. I choć gdzieś z tyłu głowy pojawiała się myśl, że to może wydarzyć się już dziś, ale nie brałam tego na poważnie.
Ok. godz. 22 położyliśmy się z Pawłem spać. Jakby przez sen czułam, że mnie boli, kilkakrotnie wstawałam do toalety, ale mimo to spałam. O godz. 00.30 po raz kolejny wstałam do toalety i w drodze do niej, już w łazience odeszły mi wody płodowe. Były czyste, przezroczyste jak woda. Natychmiast obudziłam Pawła. Ze szkoły rodzenia i książek wiedzieliśmy, że odejście wód płodowych wcale nie oznacza natychmiastowego porodu. Zgodnie z tym co nam mówiono, byliśmy przekonani, że mamy jeszcze ok. 5-6 godz. do właściwej akcji porodowej. Paweł radził mi iść jeszcze spać. Położyłam się, jednak bóle przychodziły tak silne, że już nie mogłam zasnąć. Nawet nie wiedziałam, że Paweł ściągnął na telefon aplikację do pomiaru częstotliwości, czasu trwania i siły skurczy. Po powrocie do łóżka, gdy nie mogłam zasnąć i skurcze były naprawdę silne, Paweł zaczął je mierzyć. Od tamtej pory miałam silne i bardzo silne skurcze, nie jak pisało w książkach co 5-6 minut, ale znacznie częściej – prawie co 2-3 minuty. Skakanie na piłce już nie pomagało, a żeby sobie ulżyć oddychałam w sposób, który ćwiczyliśmy na szkole rodzenia. Trochę to pomagało. Te bardzo krótkie przerwy między skurczami sprawiały, że czułam jakbym praktycznie cały czas je miała jeden za drugim.
Ok. godz. 1.00 Paweł zadzwonił do położnej Agnieszki, która poradziła mi wziąć ciepłą kąpiel w wannie, jednak nie dłużej niż 30 minut. Po tym czasie powinnam odczekać i sprawdzić czy skurcze osłabną, jeśli nie to mamy się z nią skontaktować. Weszłam do wanny z ciepłą wodą i faktycznie poczułam się lepiej. Nadal odczuwałam częste skurcze, jednak były one łagodniejsze. Po jakimś czasie woda zaczęła zabarwiać się na czerwono. Po pół godzinie wyszłam z wanny i na nowo wróciły silne skurcze z bardzo mocnym bólem, trudnym do wytrzymania. Odczekaliśmy ok. 15 minut i Paweł znów zadzwonił do Agnieszki, która zdecydowała, żebyśmy się spakowali i jechali do Domu Narodzin w Łomiankach. Wzięliśmy przygotowane wcześniej rzeczy i poszliśmy do samochodu.
Wyjechaliśmy ok. godz. 3.00, a do Łomianek dojechaliśmy w tym samym czasie co Agnieszka. Weszliśmy do Domu Narodzin, gdy Adam Ekielski nalewał wodę do wanny. Agnieszka chwilę z nami porozmawiała i w trakcie rozmowy złapał mnie skurcz. Agnieszka pomasowała mi plecy i pokazala Pawłowi jak on ma to robić i poszła się przygotować. Wróciła i zbadała mnie. Zdziwiłam sie gdy powiedziała, że jestem stworzona do rodzenia, bo jest już pełne rozwarcie. Wykonała jeszcze kilka telefonów do drugiej położnej asystującej, po czym rozebrałam się i weszłam do wanny, bo chciałam rodzić w wodzie. W wannie przebiegła druga faza porodu, tzw. skurcze parte. Te same skurcze parte zaczęłam mieć już w domu i w samochodzie jadąc do Łomianek, tylko nie byłam tego świadoma. Dopiero później zdałam sobie sprawę, że takie same skurcze, które czułam w Łomiankach, pojawiły się już wcześniej.
Podczas porodu miłym zaskoczeniem dla mnie było to, że gdy Agnieszka mówiła, że już niedługo wyjdzie główka, pozwoliła mi nawet jej dotknąć, to ja myślałam, że ona mnie tylko tak pociesza, że to już niedługo, ale że tak naprawdę to dopiero początek, bo zostanie jeszcze cala reszta: rączki, tułów, nóżki... Jakie było moje zdziwienie i zaskoczenie, bo gdy urodziła się główka to nawet nie wiem kiedy w jednym momencie cała maleńka Istotka znalazła się na moich piersiach. Tuląc dziecko do siebie nie czułam już bólu. Agnieszka okryła je pieluszką.
Od tego dnia, od poniedziałku 23 maja 2016 roku od godz. 04.57 wszystko się zmieniło. Będąc w ciąży dużo myślałam o porodzie, pod koniec wręcz wyczekiwałam tego momentu. A tak naprawdę narodziny dziecka to dopiero początek. Prawdziwa akcja i niezwykła przygoda dopiero się zaczyna J Róża Maria – moja miłość i moje szczęście
PAWEŁ:
Początkowo byłem sceptycznie nastawiony do pomysłu Ewy, by nasze dziecko przyszło na świat w Domu Narodzin. Wiedziałem jednak, że to przede wszystkim Ewa podczas swojego pierwszego porodu powinna czuć się komfortowo, dlatego się zgodziłem. Oboje wiedzieliśmy, że w razie konieczności udamy się z Domu Narodzin do szpitala, aby kontynuować poród. Jednak na 2 tygodnie przed kwalifikacją do Domu Narodzin, USG wykazało ułożenie poprzeczne naszego dziecka, co wykluczało możliwość porodu pozaszpitalnego. Na szczęście po różnych ćwiczeniach, masażu brzucha i rozmowach z dzieckiem, nasza Róża w niecały tydzień później przekręciła się tak jak chcieliśmy główką do dołu.
Niedzielne popołudnie 22 maja spędziliśmy spacerując po parku, ale na prośbę Ewy wróciliśmy wcześniej do domu. Tego dnia położyliśmy się też wcześniej spać, tak na wszelki wypadek. W nocy Ewa obudziła mnie mówiąc, że w drodze do łazienki odeszły jej wody płodowe - a więc to już - pomyślałem.
Poszedłem zobaczyć jak to wygląda, a ponieważ wody były czyste, czyli teoretycznie nie było wskazań do pośpiechu, bo przecież poród zacznie się dopiero za parę godzin. Zresztą byliśmy już spakowani. Ale Ewa skarżyła się na coraz dotkliwsze skurcze. Zaczęła ćwiczyć na dmuchanej piłce, a ja mierzyłem intensywność i siłę skurczy. Wtedy po raz pierwszy zobaczyłem jak Ewa marszczy twarz i wiedziałem, że odczuwa silny ból. Po konsultacji z położną Agnieszką Ryczek, Ewa weszła do wanny, by wziąć ciepłą kąpiel. Ja przyniosłem krzesło do łazienki i siedziałem obok niej. W wodzie Ewa odczuła ulgę. Pamiętam, że wtedy po raz pierwszy zaczęły pojawiać się smużki krwi. Było to dla mnie trochę niepokojące, ale w myślach powtarzałem sobie, że przecież Bóg opiekuje się nami i będzie dobrze, tylko muszę zachować spokój.
Gdy woda zrobiła się chłodniejsza, zdecydowaliśmy się wrócić do łóżka i mimo bólu sprówać zasnąć. Okazało się to niemożliwe, ból był zbyt silny. Nadal monitorowaliśmy skurcze. Czekaliśmy na regularne 5-6 minut, które miałyby sygnalizować początek porodu, jednak Ewa miała je znacznie częściej, prawie co 2-3 minuty. Dziś wiem, że takich książkowych regularnych skurczy bym się u Ewy nie doczekał i dobrze, że w tej sytuacji zaufałem jej kobiecej intuicji.
Kiedy ból stał się dla Ewy nie do zniesienia, na jej prośbę jeszcze raz zadzwoniłem do położnej i zaczeliśmy przygotowania do wyjazdu do Domu Narodzin. Ponieważ byliśmy już spakowani, zajęło to niewiele czasu. Ewa położyła się na tylnym siedzeniu naszego samochodu, a ja kierowałem. Było około godziny 3 w nocy, kiedy wyjechaliśmy.
Przez całą drogę starałem się zachowywać spokój i pocieszać Ewę, przy tym co chwilę odpowiadałem na jej kolejne: „Daleko jeszcze?“. Dzięki późnej porze szybciej niż zwykle dotarliśmy na miejsce. Na parkingu przy Domu Narodzin spotkaliśmy Agnieszkę i razem weszliśmy do środka. W środku był już dla nas przygotowany pokój. Było ciepło, delikatne światło, a na środku wanna z ciepłą wodą. Próbuję wyobrazić sobie tę samą atomsferę w szpitalu i dochodzę do wniosku, że tam jest zupełnie inaczej. Nas, czyli osoby nieprzyzwyczajone do szpitalnego świata stresowałyby obce twarze, ciągły ruch personelu medyczego, jasne światło jarzeniówek i od czasu do czasu krzyk niemowląt lub innej rodzącej. W Domu Narodzin mieliśmy spokój, byliśmy tylko my z Ewą i położną Agnieszką, później dojechała druga położna.
Zaraz po przyjeździe do Łomianek po krótkim badaniu Agnieszka stwierdziła u Ewy pełne rozwarcie, co oznaczało, że Róża lada moment zacznie przychodzić na świat. Ewa weszła do wanny, a ja siedziałem obok i trzymałem ją za rękę. Widziałem jak przez jej twarz przebiega grymas bólu związanego z kolejnym skurczem. Powoli zaczęła wychodzić główka, co jakiś czas Agnieszka mierzyła tętno dziecka i mówiła, że wszystko w porządku. Słyszeliśmy bicie serca naszej córeczki, ale jeszcze nie mogliśmy jej zobaczyć. Główka wychodziła powoli, widać było jej czubek. W trakcie porodu przyjechała druga położna. Trochę się bałem, że poród będzie trwał zbyt długo, bo widziałem zmęczenie na twarzy Ewy. Powtarzałem jej, że już niedługo, że jeszcze tylko trochę. Podczas jednego ze skurczy, jakby w ułamku chwili w wodzie pojawiła się główka, a za nią cała reszta, która momentalnie i z zaskakującą łatwością przecisneła się na zewnątrz i za sprawą szybkiego ruchu Agnieszki znalazła się nad wodą.
To wydarzyło się tak szybko, że tak naprawdę z tego co się stało zdałem sobie sprawę dopiero wtedy, gdy usłyszałem płacz dziecka, co oznaczało, że nasza córeczka jest już z nami. „Jest śliczna“ - powiedziałem do Ewy. Widziałem uśmiech Ewy, gdy ją tuliła. Niesamowitym przeżyciem dla mnie był moment, gdy mogłem położyć i przytulić naszą córeczkę do swojej piersi. Podczas gdy Agnieszka badała Ewę, mała Różyczka spała spokojnie w moich ramionach, ja ogrzewałem ją swoim ciałem i widziałem, że czuje się bezpiecznie. Mogłem szeptać jej do ucha, że jest śliczna, że długo na nią czekaliśmy, że pisaliśmy do niej listy. Byłem dumny z mojej żony i córeczki, obie spisały się dzielnie.
Cieszę się, że jako mąż i ojciec mogłem uczestniczyć w porodzie naszego pierwszego dziecka i że wszystko przebiegło dobrze. Róża przyszła na świat w spokoju i w zgodzie z naturą, a ja byłem świadkiem tego wielkiego wydarzenia, które na zawsze pozostanie w mojej pamięci. Nie wyobrażam sobie, by w tak ważnym momencie mogło mnie zabraknąć.